czwartek, 30 grudnia 2010

Pani kotka była chora, leżała w łóżeczku...

Powiedzcie mi, czy tylko ja mam takiego pecha i złapałam jakieś choróbsko na dwa dni przed Sylwestrem? To absurdalne kłaść się zupełnie zdrową i wstać nie czując własnego gardła i nosa :( Jestem absolutną przeciwniczką wszelkich leków, zwykle wygrzewam i stosuję babcine sposoby- a mniej choruję niż wujek szczepiony na grypę i dmuchający zawsze na zimne.
Tym razem jednak zrobiłam wyjątek i sięgnęłam po ciężki arsenał. Leki poszły w ruch, chusteczki się skończyły, ja przespałam popołudnie, a wcześniej i później zalegałam pod kocem z książką.
Jeśli któraś z Was nie czytała jeszcze trylogii Larssona, to polecam! Dostałam od siostry pod choinkę, a od przyjaciółki drugi tom, trzeci czeka na mnie w empiku- przynajmniej jedyne plusy mojej choroby, że mam trochę zakupów do zrobienia, a nie chce mi się wychodzić.
Tomiszcza są bardzo grube, ponad 600 stron, ale warto, nie wiem kiedy minęła już prawie połowa książki.
Dla niewtajemniczonych zdjęcia trylogii i jej recenzje pojawią się tu: http://ksiazkownia.blox.pl
Jutro będę chyba niestety musiała wybyć z ciepłego gniazdka i wybyć na zakupy, w planach miałam centrum handlowe i hurtownie fryzjerską. Chyba jednak zadowolę się zabraniem starej bluzki i zakupach sklepie fryzjerskim na moim osiedlu.

niedziela, 26 grudnia 2010

Wibo Extreme Nails

Dostałam od św. Mikołaja lakier. Konkretnie od siostry, zna mnie chyba na wylot, bo dostałam dwa lakiery, które bardzo mi się spodobały.
W tym, który Wam prezentuję zakochałam się bez pamięci. Kolor jest tak cudny, że zabrałam go w torebce na wigilię i cichaczem oglądałam buteleczkę.Paznokcie pomalowane na szybko, więc niezbyt dokładnie. Ale możecie ocenić ten kolor. Szmaragdowo-morski z drobinkami. W buteleczce jeszcze piękniejszy niż na paznokciach! Kolor to 49 Wibo Extreme Nails. To już mój trzeci lakier z tej serii i chyba ulubiony, podziwiam paznokcie od rana :)

piątek, 24 grudnia 2010

Wesołych świąt i noworoczne rozdanie

Kochani! Życzę Wam zdrowych, wesołych i przede wszystkim rodzinnych świąt Bożego Narodzenia.
Spełnienia najskrytszych marzeń, masy prezentów, żeby wszystkie były trafione ;). Dziękuję za odwiedzanie mojego bloga i komentowanie.
Zauważyłam, że liczba obserwatorów zbliża się nieuchronnie do 50, z tej okazji ogłaszam giveaway w styczniu :) O szczegółowych zasadach i nagrodach pomyślę przez święta i zamieszczę w okolicy Nowego Roku- nie przegapcie :)

wtorek, 21 grudnia 2010

Wszyscy mają Grashkę- mam i ja!

Wszędzie gdzie zaglądałam- blogi, youtube, fora przewijała się nazwa Grashka. Zaintrygowało mnie to. Co to za firma i jakie ma produkty.
Obecnie Grashka ma w swojej ofercie jedynie wydłużający tusz do rzęs, ale już niedługo zostaną wprowadzone cienie. Do końca roku mascara jest w promocyjnej cenie za 24,90 już z kosztami przesyłki na facebooku bądź na stronie producenta: http://www.grashka.pl/wydluzajacy_tusz_do_rzes.
Swój dostałam chyba w czwartek, testuję intensywnie kilka dni i coraz bardziej mi się podoba, chociaż początkowo byłam sceptyczna.
Po kilku dniach przyzwyczaiłam się do dosyć małej szczoteczki( zwykle używam nieco dłuższych i większych). Teraz wytuszowanie rzęs, to pryszcz :)
Poniżej dwa zdjęcia tuszu na rzęsach. Niestety nie potrafię sama porządnie zrobić zdjęcia makijażu oczu, więc jakość jest jaka jest :( Mam słaby aparat i oświetlenie.
Oko pierwsze: Cień moonlight, EDM Diary, ELF Transformer fioletowy, Elf liner- purple i oczywiście GrashkaOko drugie: brązowa paletka Metallics, niestety kolory przekłamane, bo kombinowałam jak rozjaśnić zdjęcie, żeby było można cokolwiek zobaczyć.
Po prawej stronie możecie zobaczyć szczoteczkę tuszu.
Producent zapewnia, że tusz nadaje się dla osób noszących soczewki. Potwierdzam, nie podrażnił mnie, ani przy malowaniu, ani pod koniec dnia, ani przy zmywaniu.
Czerń jest dla mnie wystarczająca, wydłużenie widoczne, ale ja wolę jeszcze pogrubienie, więc nie wiem czy nie dokupię innego tuszu jako drugą warstwę ;)
Paczka dotarła do mnie megazabezpieczona- najpierw koperta bąbelkowa, potem w środku kartonowe pudełeczko, w tym pudełeczku folia bąbelkowa, a w środku zakładka do książki i pudełeczko z tuszem :)
Opakowanie tuszu bardzo mi się podoba- proste i eleganckie. Zobaczymy, czy zostanie ze mną na dłużej. Bardzo lubię testować nowe produkty, więc naprawdę bardzo rzadko mam coś kupione po raz kolejny.
Jestem ciekawa jakie nowe produkty będą wprowadzone. Słyszałam o cieniach w zwykłych pudełeczkach, ale także w postaci wkładów do paletek!

czwartek, 16 grudnia 2010

Skin Drink- Lush

Jakiś czas temu zachwycona maseczką Mask of Magnaminty i innymi kosmetykami z Lusha postanowiłam zafundować mojej skórze trochę luksusu.
Wybór padł na krem nawilżający Skin Drink. Jesienią i zimą moja skóra bardzo się przesusza, a stosowanie minerałów( teraz na zmianę ze zwykłą kolorówką) jej nie pomaga.

Moje wolne tłumaczenie opisu kremu ze strony producenta:

"Bogaty nawilżacz do skóry. Ten treściwy, gęsty krem zmienia naszą szorstką i suchą skórę w delikatną i miękką aż do następnego użycia. Wspaniała mieszanka sezamu, migdałów, oleju z wiesiołka dla nawilżenia. Do tego organiczne awokado dla zmiękczenia skóry, uspokajający olejek różany dopełniony kojącym aloesem. "

Pierwsze wrażenia po zobaczeniu opakowania? To za to maleństwo dałam ponad 50 zł?! Opakowanie było niezwykle lekkie, a w środku znajdował się krem o konsystencji budyniu. Zapach nie powala, czuję trochę olejku różanego i może awokado. Nie jest to sztuczny, chemiczny zapach. Po prostu składniki bez żadnych ulepszaczy.
Krem mnie nie zapycha, jest lekki, szybko się wchłania i daje na mojej skórze prawie mat( jeśli stosuję go o poranku).
Zdjęcie pokazuje ile kremu mi jeszcze zostało. To prawie połowa opakowania. Stosuję od 02.11. Czyli już półtora miesiąca! Zwykle kremy starczają mi średnio na 3 tygodnie. Ten jest bardzo wytrwały, ale uwierzcie mi, że nie żałuję go sobie. Stosuję raz, czasami 2 razy dziennie.

Jednak sądząc po opisie i nazwie kremu spodziewałam się magicznego kosmetyku, który sprawi,że nie będę już miała problemów z suchymi policzkami. Niestety w obecnej porze roku nie wystarczy stosowanie tylko jego, z podkulonym ogonem wróciłam do porannego stosowania mojej Calmy za 8zł... Co mnie urzekło dodatkowo w kremie? Na każdym opakowaniu jest naklejka z podobizną osoby robiącej dany produkt. W dodatku na czarnych opakowaniach jest napisane, żeby ich nie wyrzucać, tylko zebrać 5 czystych opakowań i wymienić je na świeżą maskę Lusha.
Rozpisałam się, więc przejdę do wniosków. Moim zdaniem krem jest całkiem fajny, ale nie należy spodziewać się po nim cudów. Raczej nie skuszę się ponownie, ponieważ za 50 zł można mieć już całkiem dobre kremy w naszym kraju. Plusem jest ogromna wydajność, podejrzewam, że skończę go w styczniu, lub później, więc jego cena jakoś się rozłożyła.

środa, 15 grudnia 2010

Rock it baby!

Wczoraj wybrałam się na koncert 30 Seconds To Mars, miałam więc doskonałą okazję przetestować czarną paletkę Metallics w plenerze, a konkretniej w drodze na imprezę, na hali i w drodze powrotnej. Te cienie są chyba ze stali, wytrzymały w niezmienionym stanie do 1 w nocy, kiedy wróciłam do domu. A zapomniałam o bazie.
Mam doskonały humor, więc zdjęcia nie będą do końca poważne :) Drogie Panie, oto zez :D Nawet nie zauważyłam,że tak bardzo skupiłam się na obiektywie :)
Pod spodem wersja bez zeza, czyli zamknięte oczy:

Skoro pokazałam oczy, to może całą twarz? Zapomniałam zrobić coś z brwiami, dlatego wyszły dosyć niesfornie. No i o lepszym uśmiechu :)
Do makijażu użyłam:
Twarz:
Podkład mineralny Meow Cosmetics Odcien Manx-2
Puder transparentny, sypki My Secret
Bronzer paseczkowy Sun Club Essence dla blondynek
Oczy:
Paletka srebrna Metallics Essence
Maskara Wonder Oriflame
Usta:
Błyszczyk XXL Nudes kolor 01
Zaczeskę zrobiłam głównie do makijażu, ponieważ upięcie(tu akurat niewidoczne) z boku wyglądało dosyć efektownie, natomiast po kilku podskokach już w mieszkaniu koleżanki rozwaliło się.
Niestety w Warszawie było wczoraj tak zimno i ślisko, że św. Mikołaj może Rudolfa zastąpić moją skromną osobą :D
Do domu wróciłam jako kostka lodu, rozmrażałam się pod kołdrą.
No i muszę przyznać, że od kilku dni używam Sun Clubu jako różu, choć wiem, że to nie do końca normalne używać bronzera zimą, podczas gdy przeleżał nieużywany całe wakacje.
Dopiero na zdjęciach zorientowałam się, że paletka idealnie pasuje pod kolor mojej nowej sukienki na sylwestra.
Pozdrowienia spod kołdry, niestety zaraz muszę wyjść z kryjówki na uczelnię :(

poniedziałek, 13 grudnia 2010

Nowy kolor w wersji full size :)

Na prośbę- wrzucam fryzurę.
Proszę się nie śmiać z moich min, prezentuję kolor :) Zdjęcie robione na szybko wczoraj.
Chociaż się wydaje, że na twarzy nic nie mam, to jednak jest lekki makijaż, no i niewidoczny przez oczy makijaż paletką Metallics.
Twarz:
Podkład mineralny Meow formuła Pampered Puss
Puder mineralny Luminizing Sunlight firmy Everyday Minerals
Usta:
Błyszczyk Essence XXXL Nudes w odcieniu 01
Oczy:
Tusz do rzęs Wonder Oriflame

Powyżej porównanie poprzedniej zaledwie rudości, z nową ognistą :)

niedziela, 12 grudnia 2010

Jaki piękny dzień!

Cześć, dzisiaj dopadł mnie leń. Miałam dużo planów, co zrobię, wszystko wypunktowane. Ale niestety, zrobiłam tylko to co przyjemne.
Miałam w planach uzupełnić brakujące kosmetyki i pouczyć się.
Rano wstałam i żwawym krokiem pomaszerowałam do Rossmanna, powiem Wam, że dobrze mi zrobił taki spacer. Mniej więcej 20 min w jedną stronę. Zrobię tak jak sobie kiedyś obiecałam- będę do rossmanna chodziła tylko piechotą :P
Chociaż na usprawiedliwienie dodam, że zakupy były nie tylko dla mnie. Uzupełniałam też kosmetyki taty i to co mi podbiera. Dodam tylko informacje o tym z czego korzystać będę ja :Ziaja krem biolipidowy. Mój absolutny KWC wśród kremów. Jedyny krem, którego kupiłam ponownie. A konkretniej- już po raz czwarty. Co prawda jest tłusty, ale wybaczam mu. Doprowadza moją skórę do dobrego stanu nawet zimą. Nie mam już typowych przesuszy :) Powiem Wam, że od niedawna zaczął podbierać mi go tata i od kiedy raz nałożył go na swoją podrażnioną wiatrem skórę, to krem z mojego zmienił się na nasz.
Wibo Extreme Nails kolor 68. Jest cudny, idealny na nadchodzący karnawał i sylwester. Nie patrzcie tylko na moje źle pomalowane pazurki. Tuż po nałożeniu lakieru próbowałam coś wyjąć i zepsułam świetny efekt. Moja niecierpliwość jak zwykle przyniosła klęskę, bo lakier schnie naprawdę szybko. Szybciej niż Essence. Piękny turkus z drobinkami, czuję się jak bombka :)


Ostatnim zakupem była trwała farba L`Oreal w kolorze Mango. Piękny ognisty kolor. Gdy ściągnęłam ręcznik z mokrych włosów, to miałam wrażenie, jakby na moich włosach szalały ogień i krew :P. Jestem bardzo zadowolona. W końcu odważyłam się na mocniejszą rudość.
Eh, jeszcze czekają mnie zakupy świąteczne, aż mi słabo na myśl o tych tłumach
Dziś z nauki nic nie wyszło, więc poczytam jeszcze książkę, a potem puszczę serial.

piątek, 10 grudnia 2010

Flat top vs Flat Top

Swojego pierwszego i jedynego dotąd flat topa kupiłam wtedy, gdy zaczynała się moja przygoda z minerałami, czyli już rok temu. Jak widać na zdjęciu jest to pędzel Everyday Minerals, czyli w skrócie EDM. Kosztował wówczas 6,6$, czyli po ówczesnym kursie ok 20 zł. Pędzelek jest z syntetycznego włosia, bardzo miłego w dotyku i mięciutkiego. Nie gubił włosia, sprawował się idealnie, aż nadeszła jesień i zaczął wolno schnąć. Postanowiłam rozejrzeć się za zmiennikiem. Wśród typów padło na hakuro, pixie, sunshade minerals.
Zdecydowałam się na Hakuro, jednak pojawiał się i znikał, a ja postanowiłam uzbierać pieniądze i dokupić do niego zestaw. Jednak czekając na pojawienie się aukcji robiłam zakupy na elf.
Stwierdziłam, że warto spróbować, zwłaszcza, że niewiele kosztował. Za pędzel zapłaciłam 3,5Ł czyli ok 17 zł. Pędzel był w plastikowym etui plus dodatkowo miał kapturek na włosie. Zostawiłam- na podróże. Niestety pędzel EDM nie był tak wyposażony. Używam go od kilku dni, podczas prania zgubił dotąd tylko jeden włos. Szybko schnie, jest równie miękki i miły w dotyku jak EDM, ma jednak chyba bardziej giętkie włosie. Podczas testów przy nakładaniu podkładu mineralnego Meow, zauważyłam, że chyba lepiej kryje!
Jak do tej pory jestem zadowolona. No i wygodniej mi posługiwać się takim pędzlem niż z krótszą rączką. Z chęcią dokupię jeszcze ze 2 flat topy, prawdopodobnie hakuro i pixie. Niestety EDM przestaje się opłacać. Na stronie amerykańskiej kosztuje 11$, jednak nie ma taniej wysyłki do Polski, na stronie "dystrybutora" kosztuje ponad 42 zł, a allegro też nie rozpieszcza.
Zobaczymy jak będzie z trwałością elfowego pędzla, jak do tej pory spisuje się doskonale, a skoro nie widać różnicy w jakości, to po co przepłacać?

czwartek, 9 grudnia 2010

Cream Eyeliner- Eyes Lips Face vs Essence

Jakiś czas temu obiecałam na forum zrobić porównanie linerów z Essence i z ELF. Niestety nie znalazłam się wśród szczęściar, które załapały się na Denim Wanted w Douglasie, więc moje doświadczenie z linerami żelowymi essence oprę na Metallics.
Krótko o Metallics- łatwo się aplikują, mają bardzo ładne, kryjące kolory, można dzięki nim wyczarować cienką kreskę. Próby zrobienia kreski nieco grubszej wychodziły różnie. Mają niestety 2 minusy- są w paletkach z serii limitowanej, czyli nie do zdobycia gdy się skończą. Po drugie blakną i ścierają się lekko w ciągu dnia. Pod koniec dnia kreska jest nadal widoczna, ale już nie taka piękna jak rano. Plusem jest, że tylko traci na intensywności, a nie odbija się, lub przemieszcza po powiece :)
W zeszłym tygodniu przyszła do mnie paczka z E.L.F. w której były linery Purple i Midnight. Obydwa słoiczki są pojemności 4,7g, były zapakowane w tekturowe pudełeczka z załączonym miniaturowym pędzelkiem. Powiem Wam, że pędzelek nie jest do bani i rysuje ładnie, ale wolę dłuższy i używam swojego z Top Choice kupionego za całe 3 zł. Linery Elfa są bardziej kremowe i miękkie niż te z Essence, przez co muszę uważać, żeby nie nałożyć za dużo na pędzelek. Nie odbijają się na powiece, a trwają w niezmienionym stanie przez cały dzień. Również przy śnieżnej pogodzie. Za to podczas demakijażu znikają bez problemu.
Na plus mogę uznać paletę kolorów- mamy aż 8 odcieni do wyboru. Każdy za 3,5Ł. Po lewej stronie zamieściłam maznięcia na kartce każdym z moich linerów. Przy czym Midnight w opakowaniu przypomina prawie czarny kolor. Na powiece bardziej granat. Purple to śliczna śliwka. Niestety nie do końca uchwyciłam kolory. Od góry : Midnight, Purple, Brązowa paletka Essence, Srebrna paletka.
Moim zdaniem linery żelowe/kremowe są wygodniejsze i łatwiejsze w aplikacji niż tradycyjne w płynie bądź pisaku. Za pomocą pędzelka można łatwo wyczarować precyzyjną kreskę. Można regulować jej grubość, łatwo manewrować. Powiem szczerze, że pokochałam nakładanie kresek pędzelkiem, aż sama mieszałam cienie z moją magiczną miksturą do robienia kresek. Co więcej mogę powiedzieć. Jestem zadowolona z moich zakupów, cieszę się, że to nie były zmarnowane pieniądzę i z pewnością dokupię jeszcze 2 kolory linerów w ELF. Po lewej i prawej stronie zdjęcia ze strony producenta- tak kolory prezentują się według niego. Plum jest bardzo zbliżony, jednak Midnight jest ciemniejszy. Myślę, że te linery to dobre pocieszenie dla osób, które tak jak ja nie załapały się na Denim Wanted. Ja wciąż żyję nadzieją, że pojawią się w Naturze, tylko dlatego nie kupiłam elfowego linera szarego. Pozdrawiam
PS. Najprawdopodobniej najbliższe 2 notki też będą o ELFie- najbliższa o flat topie z ELF.

wtorek, 7 grudnia 2010

Krem do rąk- Joanna z Apteczki Babuni

Jak same wiecie Wiaż w zeszłym tygodniu nie działał. Wędrowałam więc bez celu po internecie i robiłam zakupy :) Przez przypadek trafiłam na informację, że sklep Joanna ma promocję. Darmową wysyłkę kurierem przy zakupach za 50 zł. Stwierdziłam, że warto zobaczyć co ma ciekawego w swojej ofercie, zwłaszcza, że od miesięcy poszukiwałam odżywki z jedwabiem w sprayu.
W zasadzie do tej pory jedyną moją stycznością z tą firmą był jedwab w takiej żelowatej formie do stylizacji włosów i szampon z apteczki babuni. Czytając opisy produktów skusiłam się na kilka odżywek i masek do włosów. Niestety o nich Wam jeszcze nic nie napiszę, bo postanowiłam, że nie zacznę dopóki nie skończę Kerna, co sądząc po opakowaniu stanie się dziś :)
Oprócz produktów do włosów wrzuciłam waniliowe masło do ciała i tak polecany przez Goldikę krem do rąk o zapachu czekolady. Brakowało mi dosłownie niewiele do darmowej przesyłki więc wrzuciłam Nawilżający Krem do suchych dłoni z serii "Z Apteczki Babuni". Cena 4,79 za 100g.
Nie wiem czemu zaczęłam testowanie od akurat tego kremu, może dlatego, że był wciśnięty do zamówienia na siłę i byłam do niego sceptycznie nastawiona?
Ale zakochałam się w tym kremie i wszystkie inne poszły chwilowo w odstawkę. Gdzie ja tam i on, wkładam go do torby gdy wychodzę i wyjmuję gdy wracam, jest ze mną przy łóżku przed snem :).
Jestem po prostu maniaczką kremowania rąk w okresie jesienno zimowym. Zresztą sytuacja mnie do tego zmusza, gdyż dłonie strasznie mi się przesuszają, a chory palec nie polepsza sprawy. Jednak ten krem daje wystarczające nawilżenie także dla niego!
A często bywa tak, że po nakremowaniu dłoni musiałam smarować go tłustą maścią.
Krem ma lekką konsystencję, szybko się wchłania, czuję go na dłoni, ale nie pozostawia lepkiej powłoki. Sprawdzałam, że nie zostawiam też tłustych odcisków na kartce :). Dla mnie rewelacja. W dodatku ma piękny zapach- chyba morela.Jestem bardzo ciekawa pozostałych produktów, liczę, że będą równie dobre co ten krem.
Gorąco polecam

poniedziałek, 6 grudnia 2010

Kosmetyczne kity.

Cześć kochane, dziś zrobię miniaturowy przewodnik po kosmetycznych kitach o jakich pamiętam. Co jakiś czas będę dodawała notki z nowymi kitami lub hitami.
Miejsce 4#: Baza do cieni Joko Virtual, zamyka ranking, bo rzeczywiście przedłuża trwałość cieni, oraz czasami kolorystykę. Ale nałożenie jej na oko to nie lada sztuka. Na początku było łatwo, kilka ruchów palcem po wierzchu i już na oko. Potem coraz ciężej, bo właziła pod paznokcie, a nie dało rady jej nabrać porządnie. A im bliżej końca tym gorzej. Wzięłam sie na sposób i zaczęłam rozgrzewać suszarką a potem nakładać pędzelkiem. Niemniej, ostatnio roluje się jeśli nie wmasuje jej się porządnie, mam dopiero 22 lata, ale uważam że takie szarpanie powieki nie prowadzi do niczego dobrego. Zostało mi na kilka zużyć i kupię Kobo lub Art Deco.
Miejsce 3#: Krem pod oczy ziaja Kozie Mleko. No niestety mimo stosowania regularnego czy nie, nie widzę efektów. Może minimalnie napina skórę pod oczami. Ale ani nie likwiduje cieni pod oczami, ani minimalnych zmarszczek- tak wiem kupiłam w przypływie paniki, że po 21 rż zrobią mi się megakurze łapki. Wszyscy się z tego śmieją, bo jednak nie są widoczne. Nie kupię nigdy więcej i z bólem zużyję.

Miejsce 2#: Krem do twarzy Isana z mocznikiem. O ile krem do rąk z tej serii wielbię i zużyłam kilka tubek, a krem do ciała uważam za bardzo dobry, to ten krem im się nie udał. Lekka formuła pozostawia na twarzy lepki film. A gdy potrze się skórę nawet kilka godzin po aplikacji- krem się roluje! Po pierwszym użyciu lekko mnie podrażnił, miałam różową twarz, ale później nic takiego się nie działo. Widocznie wszedł w reakcję z innym kosmetykiem. Nie polecam- ledwo go zużyłam, a w podobnej cenie są świetne kremy Ziaja Calma :)
Miejsce 1#: Zawsze i wszędzie Syoss Shine w sprayu. Wciąż zastanawiam się jakim prawem marka Syoss śmie nazywać się Professional. W dodatku dopisek Profesjonalna Jakość- Profesjonalne Rezultaty. Odżywka ma nadać blasku włosom, wydobyć z nich refleksy i wygładzić strukturę włosa. Tyle obietnic producenta. Nie robi prawie nic! Może lekko pachnie. No i faktycznie używam czasami, żeby łatwiej rozczesać włosy. Ale do tego mogę użyć psikadełka dla dzieci za 6 zł, a Syoss kupiłam w promocji za 15 zł.
Większego blasku nie zauważyłam. Jedyny plus tego kosmetyku, to , że mogę wylać i całą butelkę na wlosy, a nie przetłuści i nie obciąży ich. Stosuję po masce na włosy. Jeżeli chcecie zmarnować 15 złotych, to polecam tą odżywkę. Niestety żaden z kosmetyków Syoss nie przypadł mi do gustu, a profesjonalny jest tylko ich wygląd.
Już wkrótce dodam trochę recenzji ELFa, oraz dodam trochę nowości, które przyszły pocztą :)

sobota, 4 grudnia 2010

Eyes Lips Face-Haul

To moja pierwsza paczka z E.L.F.a O firmie nasłuchałam się na kanałach youtube i wypatrywałam ich kosmetyki na blogach. Tydzień temu skorzystałam z ich urodzinowej promocji- do każdego zamówienia powyżej 10Ł dodawali gratis paletkę cieni i była darmowa przesyłka. U mnie uzbierało się 44Ł, ale bałam się czy przesyłki zwykłe dojdą na czas- część produktów chcę dać na prezent. Więc nie dzieliłam zamówienia na części, a wybrałam przysługującą powyżej 40Ł przesyłkę rejestrowaną.
Zamówienie złożyłam i opłaciłam wieczorem w piątek. W poniedziałek z samego rana otrzymałam smsa, że paczka została nadana, we wtorek na stronie Royal Mail było info, że paczka jest już w Polsce, a wczoraj czekało na mnie awizo :)
Kosmetyki były porządnie zabezpieczone. Zarówno dno jak i wierzchnia część paczki zabezpieczona folią bąbelkową.
Pierwsze wrażenia? Mega zaskoczenie. Nie sądziłam, że pędzle za 3,5Ł i kosmetyki w cenie od 1,5-3,5Ł mogą być w tak dobrej jakości opakowaniu.
Co kupiłam?
-Fix do utrwalania makijażu
-Zestaw Get the Look Dramatic Eyes
-Cream Eyeliner with Brush- w odcieniach Midnight i Purple
-Under Eye Concealer & Highlighter w odcieniu glow/fair
-Complexion Perfection
-Eye transformer
-Complexion Brush
-Powder Brush
-Brush Shampoo
Christmas Eyes Hollywood Eyelashes
No i oczywiście gratisowa paletka.
Szampon do pędzli już przetestowałam- zmył nawet najbardziej oporny podkład. Pędzle są mięciutkie po jego umyciu.
Najbardziej ciekawią mnie Eyelinery i korektor do oczu- od urodzenia mam sine podkówki pod oczami, które w zależności od pory roku są mniej lub bardziej widoczne.
Ale zamieszczony powyżej Complexion Perfection też kusi. Być może skorzystam z kolejnej promocji E.L.F. i poproszę Mikołaja o pędzle dooczne ;) Z chęcią też uzupełniłabym prezenty dla bliskich.
Niestety ubolewam, że ze strony amerykańskiej nie jest dostępna wysyłka do polski. Są tam dużo lepsze promocje i ceny do 3$ co przy obecnym kursie jest bardzo opłacalne.
Ja zamawiałam ze strony brytyjskiej, choć jak widzę, też często robią obniżki.
Ze swojej strony polecam obsługę sklepu, kosmetyki zobaczę jak potestuję ;)
Buziaki :*

piątek, 3 grudnia 2010

Kac....moralny

To miała być niewinna babska wyprawa. Jeszcze wczoraj ustalając wszystko postanowiłyśmy- spotkamy się z samego rana, wyruszymy na szybkie łowy kupić tylko to co potrzebujemy i wracamy wygrzewać się w domu.
Ledwo, bo ledwo zwlokłam się rano z łóżka. Jedyną motywacją do wyjścia z domu było, że nie mogę zawieść przyjaciółek.
Cel zakupów był ważny- kupić śniegowce, konkretniej czarne i rurki. Bo niestety ostatnio moje jeansy jakby zmówiły się ze sobą i trzy pary rurek nie nadają się do noszenia.
Nigdzie nie było fajnych butów więc kupiłam rurki- grafitowe. Oczywiście za długie jak wszystkie spodnie, ale cóż.
Idąc dalej spodobały mi się 2 pary butów śniegowce i....zamszowe. Nie mogłam się zdecydować które kupić więc postanowiłam się przejść i pomóc koleżankom w zakupie swetrów. Po drodze kupiłam jednak rurki- w kolorze żywego granatu, trochę przypomina błękit paryski. Pomyślałam, że to już przesada miała być jedna para butów i jedne spodnie.
No niestety skusiło mnie stoisko z lakierami, niby ich nie kupiłam, ale znalazłam dobrej jakości pędzel do pudru z napisem "chanel" Chanel w końcu trzeba mieć, prawda? :P
Na moje nieszczęście gdy miałyśmy już wracać koleżanka wypatrzyła sobie buty. Wiecie jak to jest zakochać się w butach? Miałam tak ze szpilkami Nude z Tandemu. Później zakochałam się w kopytkach, niestety nigdzie nie mogłam ich dostać. Aż nagle za moimi plecami wyrosły ONE. Buty dla mnie. Przymierzyłam i były wprost stworzone dla mnie.
Tym sposobem miałam oszczędzić trochę z mojej drugiej wypłaty, a tu już niewiele z niej zostało :( Ale jestem przynajmniej zadowolona, bo obkupiłam się na jakiś czas. Po powrocie do domu znalazłam awizo na paczkę zagraniczną. Pewnie E.L.F. niestety w najbliższym czasie nie dam Wam spokoju. Mroźne buziaki :*

PS. Zapomniałam dodać, że zamiast 2 godzin zakupy zajęły 9- ach ta komunikacja zimą. A zimowce kupiłam nie czarne, a grafitowe 8-)

środa, 1 grudnia 2010

Metallics-haul

Właśnie dotarła do mnie paczuszka od przemiłej Wizażanki. Jak widać poczta polska pracuje tak zawzięcie, że z wielkim trudem dostarcza priorytet po 8 dniach.
Zaszalałam
Kupiłam 2 szminki:
02 Steel Me; 01 Metal Battle
2 Paletki
03. Cooper Rulez!
02.Steel Me
3 Lakiery
01 Iron Goddess,02 Cooper Rulez, 03 Steel Me


Lecę zaraz potestować je na szybko. Bo niestety trzeba iść na zajęcia. Przez brak wizażu kliknęłam zamówienie na Joannie, mam nadzieję, że dobrze wybrałam odżywki. Spróbuję jutro zrobić rozliczenie listopadowego Denka i zaplanować Denko na grudzień :)
i na koniec wiadomość dnia WIZAŻ DZIAŁA!

wtorek, 30 listopada 2010

XXXL Nudes błyszczyk


Jakiś czas temu pewna wizażanka poprosiła mnie o zakup cienia. Skoro i ja czasami korzystam z takiej pomocy, to z radością wstąpiłam do Natury.
Wpadłam zadowolona w przeświadczeniu, że przyszłam tylko po cień i tylko z cieniem wyjdę. Już weszłam w alejkę z kolorówką i miałam jednym susem doskoczyć do szafy Catrice, gdy jednym okiem zerknęłam na pełne szafy Essence. Cholera- dostawa. Mam szczęście, że nie leciałam jak na animowanych filmach, bo w tym momencie nastąpiłoby zatrzymanie akcji i upadek na podłogę.
Włożyłam kosmetyk do koszyka i niby od niechcenia zaczęłam przeglądać nowości.
W mojej głowie zrodziła się myśl, że przydadzą mi się sztuczne rzęsy na sylwestra, a ja ich jeszcze nie mam. I już cieszyły się z cieniem w koszyku. Nagle zaczęły pojawiać się znajome myśli, co jeszcze, co jeszcze. Pod wpływem impulsu kupiłam błyszczyk XXXL Nudes w odcieniu 01. Śliczny beżyk. Niestety moje zdjęcia są robione przy lampie, więc nie będzie tak tego widać.
Moje usta są dosyć specyficzne. Nudziakowy kolor marzył mi się od dawna. Kupowałam tony szminek i błyszczyków w tym odcieniu, niestety to co u innych było nude, u mnie było różem, pomarańczem i innymi cudami. Mam naturalnie różowe usta w dosyć ciemnym odcieniu.
Gdy wróciłam do domu od razu nałożyłam go i WOW, po raz pierwszy prawdziwy jasny beż. W dodatku piękny połysk.
Zaskoczeniem był aplikator, jak widać końcówka przypomina nie co patyczki kosmetyczne, nie byłam przyzwyczajona do tego typu aplikatorów, ale dla chcącego nic trudnego i nakłada mi się dosyć łatwo. Co więcej po 2 tygodniach stosowania wszelkie spierzchnięcia i wysuszenia zniknęły. Usta są miękkie i odżywione, czyli muszą być takie z powodu tego kosmetyku. Zapach mi się podoba taki kawowo-waniliowo-kokosowy. Ciężko określić. Jest dosyć trwały i nie klei się. Cena to ok. 8 zł, więc warto spróbować. Osobiście wolę ten błyszczyk niż te w tubeczkach. Polecam!
..........................................................................................................................................................................
A teraz inny temat. Strona wizażu padła 2 dni temu. Obsesyjnie wchodzę na nią kilkanaście razy dziennie. Całe szczęście podobno jutro już ma wszystko działać.
Dziewczyny z forum założyły nawet miejsce zastępcze dla "bezdomnych" wizażanek. Mam nadzieję, że już nie będzie potrzebne. Że wszystko zostanie pięknie naprawione, wszystkie dane odzyskane, a zamówienia zbiorowe zrealizowane ;)
Piszę o tym, bo o swoim uzależnieniu zdawałam sobie sprawę od dawna, ale dopiero teraz poznałam jego siłę. Gdy usłyszałam dziś, że wizaż nie zostanie przywrócony prawie dostałam zawału.
Buziaki dla wszystkich Wizażanek i ekipy Wizażu :*, mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze, a administracja wyśpi się po ciężkiej nocy :)

piątek, 26 listopada 2010

Kobo Professional- paletka + cienie


Zapierałam się, że nie kupię Kobo, że zainwestuję w Inglota, ale swatche i opinie, a także zadowolenie z podkładu sprawiły, że złamałam się i ruszyłam do Natury.
Na początek kupiłam 1 cień. Cienie z serii Mono są dostępne w dwóch wariantach: opcja droższa za 17,99 kupujemy cień w opakowaniu. Opcja tańsza to 13,99 za wkład do paletki.
Pierwszym wyborem był odcień 212 Torquoise. Uwielbiam odcienie turkusowe i szmaragdowe, niestety nie do końca ładnie wyglądają na moim oku, ale to nic :)
Pani w drogerii mówiła, żeby uważać, bo cienie są bardzo miękkie i mogę go zniszczyć w drodze do domu. Faktycznie cienie są miękkie, jakby były kremowe, dotykając go palcem czuję jakby były tłustawe. Ale to wszystko uznaję za plus, wspaniale trzymają się na powiece z bazą czy bez, nie rolują się i są dobrze napigmentowane.
Jakiś tydzień później znowu poniosło mnie przed szafę Kobo. Tym razem zakupiłam paletkę i cień numer(chyba)209 aubergine.
Jest to piękna śliwka ze złoto różowymi drobinkami. Idealnie pasuje do moich zielonych oczu.
Wszystko wygląda ładnie, paletka estetyczna, elegancka- proste opakowanie ma przywodzić na myśl profesjonalizm. Ja niestety muszę się przyczepić do 2 rzeczy. Po pierwsze matowe wykończenie opakowania jest bardzo ładne tylko na początku. Potem brudzi się cieniami, płynami etc, czego nie zawsze da się doczyścić. Jak zresztą widać na zdjęciu.
Drugą rzeczą której mi brakuje to większy wybór paletek. Obecnie jest dostępna tylko taka na 4 wkłady. Sama z chęcią bym kupiła taką na 6 lub 10 cieni. Cóż, może w przyszłości producent wymyśli więcej opakowań.

Obiecuję dołączyć swatche w najbliższym czasie. Niestety ciemnica już za oknem, a przy dobrym oświetleniu udało mi się obfocić tylko to- korzystając z aparatu siostry, bo mój zdechł :(
Reasumując, cienie są godne uwagi, wytrzymują bez problemu imprezy, zwykły dzień etc. nie rolują się, nie osypują. Aubergine to mój numer 1 :) W grudniu planuję dokupić 2 nowe odcienie, żeby paletka nie była pusta.
No i najważniejszy plus firmy Kobo- jest u mnie w każdej Naturze, a po drodze na uczelnię mijam 3. Inglot jest tylko w swoich salonach do których nie bardzo mi po drodze, a po testach nie chce mi się szukać :)



SPAdaj zły humorze.

Jesień, szaro buro za oknem i złe myśli aż same wpraszają się do głowy. Mam trochę ostatnio zawirowań i wątpliwości, więc tym bardziej czuję się czasami czarnowidzem. Spadł śnieg, nastąpiły imieniny, więc postanowiłam się zrelaksować jak najbardziej.
Przeczekałam aż tabun ludzi przewinie się przez łazienkę- tak tak, uroki mieszkania w rodzinnym domu. I tuż po północy zabrałam się do dzieła, najpierw szybkie mycie głowy. Wspomnianym już wcześniej szamponem landrynkowym :)
Później nałożyłam maskę mleczną. Wmasowałam ją pieczołowicie we włosy i zaczęłam szukać foliowego czepka, nie ma ktoś wyrzucił. W akcie rozpaczy nałożyłam na głowę zwykłą reklamówkę i ręcznik.
Na pyszczek zaś nałożyłam Mask Of Magnaminty. Istna Fiona. Rude włosy i zielona twarz :)
Atrakcją wieczoru była kąpiel z kulą Calavera. Napuściłam wody do brodzika, włączyłam radio, zanurzyłam się z książką i zaczęłam oceniać.
Kula rozpuszcza się dosyć wolno, co jest dla niej na plus. Ponieważ jedyne kule z jakimi miałam do czynienia(Dairy Farm) rozpuszczały się błyskawicznie. Woda wraz z ubytkiem kosmetyku zaczęła się zabarwiać na żółtozielony kolor po drodze lekko się mieniąc. Zapach ładny, woda zmiękczona, skóra nawilżona i zrelaksowana. Misja spełniona, lecz jednak chyba więcej na kule się nie skuszę, po testach lepiej wypadają bubble bary.
Do mycia użyłam Sultana Soap, muszę przyznać, że o ile na początku byłam na nie, to teraz po kilku myciach zapach zaczyna mi się podobać 8-).
Końcowym etapem pięlęgnacji jest Skin Drink na twarz. Niestety chociaż tego nienawidzę, będę musiała niedługo zacząć się balsamować. Ot, uroki zimy.
Mój wieczór SPA kończę właśnie pod kołdrą, wdychając te cudne aromaty i licząc na efekty. Humor mi się poprawił- to najważniejsze.
Trzymajcie się mocno :)

czwartek, 25 listopada 2010

Sleek Line- Shampoo Repair&Shine with Silk Protein


"Intensywnie nawilżający szampon z jedwabiem do włosów zniszczonych lub po farbowaniu. Dzięki zawartości protein jedwabiu posiada właściwości silnie nawilżające skórę i włosy. Nadaje się do częstego stosowania.
Skład: Aqua, Sodium Laureth Sulfate, Cocamidopropyl Betaine, Ammonium Lauryl Sulfate, Cocamide DEA, Glycereth-2 Cocoate, PEG-7 Glyceryl Cocoate, Hydrolized Silk, Sodium Chloride, Polyquaternium-7, Citric Acid, Glycerin, Perfum, Methylchloroisothiazolinone, Methylisothiazolinone, Tetresodium EDTA, Eugenol, Hexyl Cinnamal, Linalool"

Trafiłam na niego zupełnie przypadkiem. W zasadzie to nie ja trafiłam, a mama poprosiła znajomą fryzjerkę o kupno jakiegoś szamponu do włosów farbowanych, żeby mi się rudości nie wypłukały.
Mam włosy do pasa(teraz krótsze, bo ciachnęłam 7cm :) ), myję je co drugi dzień. Uwierzcie mi lub nie, ale przy wspólnym korzystaniu z mamą i siostrą nadal mamy sporo w opakowaniu, a męczymy go już od końca września!
Co prawda na ponad miesiąc zdradzałam go z kostkami lusha, ale to i tak imponujący wynik biorąc pod uwagę, że siostrzyczka moja myje włosy codziennie.
Wróćmy jednak do szamponu. Wystarczy odrobina, żeby umyć włosy, dobrze się pieni, dobrze spłukuje, włosy są oczyszczone i nie przetłuszczają się szybciej. Co najważniejsze czuję ochronę i kolor nie wypłukuje się.
No dobra, to powiedziałam konkrety, a teraz za co najbardziej kocham ten szampon. Za zapach... Piękny, obłędny zapach landrynek i lizaków. Cudo po prostu, pachnie w opakowaniu, łazienka po myciu głowy pachnie szamponem, ręczniki, a włosy 2 dni po myciu. Mimo całej miłości do Lusha- jak dotąd żadnego szamponu nie pokochałam za zapach tak jak tego ze Sleek Line.
Bardzo lubię go w parze z maską mleczną Kerna, mam wtedy mięciutkie, błyszczące i pachnące włosy.
Co więcej podczas ostatniej wizyty u fryzjerki miałam nakładaną maskę z tej samej serii, włosy były prześliczne i cudnie pachniały.
Szczerze mówiąc grubo zastanowię się nad zakupem American Cream.Nie wiem czy odżywia włosy, zapach ma może piękny, ale w Polsce mogę mieć za te 50 zł tyle wartościowych produktów, że chyba zrezygnuję.
Wiem, że sporo osób narzeka na SLS w składach szamponów, sama miałam kiedyś fobię na ich punkcie. Unikałam ich jak ognia, niestety moje włosy po szamponach bez SLS wyglądają jak skołtunione siano :(
Co jest jeszcze ogromnym atutem? Za 1000ml zapłaciłam ok 7-9zł. Fryzjerka kupiła mi w hurtowni. Chyba skuszę się na resztę serii ;)